Pierwsza wizyta ginekologiczna w czasie pandemii już za mną. Wyjeżdżając „na miasto” czułam się jak Will Smith w wiadomym filmie. Choć rasa psa, którego posiadam, nie odpowiada wersji kinowej. To znak, że jednak nie wszystko stracone.
Wizyta była na konkretną godzinę i to punktualnie. Swoją drogą to absurd, że żeby być przyjętym punktualnie u prywatnego lekarza, trzeba było, aż pandemii.
Ciąża w czasie koronawirusa – pierwsza wizyta u ginekologa
Przyjechałam na umówioną godzinę. Weszłam do poczekalni na minutę przed wizytą. Była już ram jedna dziewczyna, którą poproszono o zmianę miejsca, tak bym mogla swobodnie dojść do recepcji. Następnie dezynfekcja rąk i karta informacyjna- czy spotykałam się z chorymi etc. Tylko skąd mogę to wiedzieć, skoro tyle osób jest chorych bezobjawowo.
Ok. Wypełniłam i czekam. Wchodzę i widzę lekarza. Dopiero wtedy dało się odczuć, że jednak coś jest nie tak. Lekarz w maseczce, rękawiczkach, czepku i wszystkim innym, co mogło być ochronne.
Oczywiście w 100% popieram, bo jego zachowanie chroni mnie. Gdyby okazało się, że jest chory, to wtedy nie chuchałby na mnie swoimi wirusami.
Było badanie USG i na fotelu. Dokładnie, jak zawsze. Może z odrobiną więcej rzeczy jednorazowych, no i myślach o różnych nieprzyjemnych rzeczach.
Dostałam skierowanie na wyniki krwi i w zasadzie tyle. Ciąża w porządku, proszę się nie zarazić!
…easy….